środa, 25 stycznia 2017

2014 W Japonii z wypiętym brzuchem


Radosława wyemigrowało na kilka miesięcy do Japonii i tym samym nadarzyła się okazja, żeby ją zwiedzić (przy okazji odwiedzania męża). Właściwie nie miałam opisywać tej podróży na blogu, bo w końcu nie jeździmy tu motocyklami, ale poznając ten kraj w głowie samoistnie układały mi się słowa kolejnej relacji (z drugiej strony pisanie bloga załatwia sprawę opowiadania kilkanaście razy „jak było?”).

Radek wyleciał do Japonii w pierwszej połowie stycznia. Minął już ponad miesiąc odkąd się nie widzieliśmy. Mój wyjazd wzbudzał wiele wątpliwości, szczególnie wśród członków rodziny – podróżowanie w 5 miesiącu ciąży samolotem było ciężkie do zaakceptowania. Ale lekarz powiedział, że nie ma przeciwwskazań: „Tylko nie jedz sushi z surową rybą” – na takie wyrzeczenie jestem gotowa!

Decyzja podjęta – lecimy! Wyposażona w walizkę pełną kabanosów i rożków od babci Danusi udałam się na lotnisko! Ponieważ Radek wyleciał z kilkoma kolegami z pracy, wszystkie żony i dzieciaki lecą do nich w tym samym terminie. Jest nas całkiem duża gromadka!


Trzeba zacząć od tego, że Japonia jest cholernie daleko… lot z przesiadką w Amsterdamie zajął w sumie 19 godzin. Niestety nie obyło się bez nieprzyjemnych doznań – moja choroba lokomocyjna dała się konkretnie we znaki – w szczególności gdy doświadczyliśmy dość mocnych turbulencji przy lądowaniu w Amsterdamie – w samolocie przez pół godziny nikt się nie odzywał, ludzie prawie przestali oddychać (nigdy czegoś takiego nie przeżyłam…). Na szczęście udało się wylądować. Opuściłam pokład „ledwo ciepła”… perspektywa kolejnego lotu przyprawiała mnie o kolejne mdłości. Na Schipolu miałam jednak spędzić najbliższe 5 godzin co dało mi czas na regenerację. Sam lot do Japonii trwa około 12 godzin, niestety w sumie przespałam tylko godzinę. Cały czas miałam z tyłu głowy, że nie wolno zbyt długo siedzieć w ten sam sposób bo może dojść do zakrzepicy, dużo się ruszać, często chodzić do toalety i wykonywać małe ćwiczenia. Mi oczywiście co chwila drętwiały nogi i ręce, więc wolałam nie spać i trzymać swoje ciało „pod kontrolą” (przez 3 dni przed wyjazdem robiłam zastrzyki przeciwzakrzepowe, ale mimo wszystko nie chciałam narażać dzieciucha…). Nie spałam również dlatego, że stałam się „uświadomionym nie w porę” przemytnikiem kabanosów – bardzo niebezpiecznego produktu – na równi z narkotykami, substancjami chemicznymi i dynamitem! No i teraz co tu zrobić… zgłosić się na lotnisku i grzecznie oddać kabanosy, czy jednak udawać, że nic się nie przewozi? Nie miałam wyjścia, Radek tęskni za kawałkiem kiełbasy – muszę zaryzykować.




Na miejscu wylądowaliśmy o 9 rano czasu japońskiego czyli o 1 w nocy czasu polskiego. Z mocno bijącym sercem udałam się po swój bagaż i  skierowałam w kierunku odprawy. Najpierw kamera termowizyjna sprawdza czy nie jesteśmy chorzy (nie wolno!), potem odciski palców i zdjęcia, kontrola paszportowa, odbieranie walizki… przede mną ostatnia bramka, widzę, że część bagaży innych podróżnych jest otwierana. Idę, a co.. najwyżej zabiorą mi kabanosy albo wsadzą do więzienia. Podeszłam grzecznie do jakiejś mini japonki, podałam kartę z deklaracją, powiedziałam, że przyjechałam pozwiedzać i poszłam… profesjonalna szmuglerka….

Od ponad 20 godzin jestem w podróży i zmęczenie daje się we znaki. Na lotnisku czekał mój Radosław i od razu energia mi wróciła. Do Kobe została jeszcze 40 minutowa jazda autokarem i jesteśmy w domu!

Aby jakoś przewalczyć potrzebę snu, po odstawieniu walizek poszliśmy na spacer po mieście i na obiad. Słynna wołowina z Kobe (ręcznie obrabiana, krowy  masowane), była przyrządzana na naszych oczach na specjalnym „stole-patelni” – wyśmienita - rozpływała się w ustach! O 19 byłam już tak nieprzytomna, że poszłam spać… czas odpocząć a potem rozpocząć urlop.



W pierwszym tygodniu mojego pobytu Radek musiał chodzić do pracy, więc ja miałam czas dla siebie i na zwiedzanie okolicy Kobe.

Tym razem relacja nie będzie pisana dzień po dniu. Poniżej opisałam nasze refleksje o Japonii i jej mieszkańcach, przydatne wskazówki w podróżowaniu i miejsca, które naszym zdaniem warto odwiedzić.

Podróżowanie po Japonii

Trzeba zacząć od tego, że podróżowanie tutaj jest bardzo kosztowne i warto wcześniej się przygotować bo dzięki temu można wiele zaoszczędzić.

Pierwsza podstawowa rzecz jaką należy zrobić przed wyjazdem to wykupienie Japan Rail PASS (http://www.jrpass.com/), który uprawnia do podróżowania większością pociągów po całej Japonii. Koniecznie bilet trzeba kupić przed wyjazdem, ponieważ jest on tylko dla turystów. Bilet można wykupić na 7,14 albo 21 dni.  Cena tygodniowego biletu wynosi 263 dolary - może wydawać się to dość dużo, ale zwraca się już po dwóch przejazdach z miasta do miasta (np. bilet z Kobe do Tokio wynosi dokładnie tyle samo co JR Pass). Po zakupieniu biletu w ciągu dwóch dni otrzymujemy wszystkie dokumenty kurierem z Anglii.
Po przyjeździe do Japonii należy udać się z tymi dokumentami do biura informacji na dworcu i poprosić o aktywowanie biletu. Datę rozpoczęcia ustalamy już na miejscu.
W trakcie podróżowania bilet okazuje się przy bramkach konduktorom. Rzadko się zdarza, żeby ktoś jeszcze w pociągu go sprawdzał. Ale w razie czego trzeba z tym biletem okazać paszport.




Jeżeli nasza podróż ogranicza się do obecności tylko w jednym mieście, warto zainwestować w kartę miejską - np. ICOCA. Kartę wyrabia się w automatach na stacji (jest opcja zmiany języka), kaucja wynosi 500 jenów. Potem wystarczy doładować sobie kartę określoną kwotą. Za każdym razem przed wejściem i po wyjściu z metra, pociągu, autobusu kartę należy "odbić" w bramce. Na ekranie wyświetli się pobrana kwota i ile nam jeszcze zostało. System bardzo wygodny, ale jeżeli jesteśmy w jakimś mieście przez jeden dzień lepiej jednak wykupić bilet jednodniowy (ok. 1000 jenów) i możemy jeździć do woli. W niektórych miastach można skorzystać z fajnych promocji dla turystów, dlatego przed podjęciem decyzji, którą opcję wybrać, warto udać się do informacji turystycznej- np. będąc w Osace chcieliśmy pojechać do Oceanarium (bilet wstępu 2300 jenów), kupując bilet w infopoincie zapłaciliśmy 2600 jenów a w tym był bilet jednodniowy na poruszanie się komunikacją miejską (cena regularna 600 jenów) oraz zniżki na bilety w pozostałych atrakcjach.




Generalnie przed rozpoczęciem zwiedzania każdego miasta w pierwszej kolejności polecamy odwiedzenie informacji turystycznej. Tam dostaniecie darmowe mapki i przewodniki, aktualne rozkłady jazdy, godziny otwarcia, informacje o sezonowych atrakcjach. My zwiedzaliśmy właśnie dzięki takim mapkom, zaoszczędzają czas i ułatwiają poruszanie się np. metrem w Tokio (w darmowym przewodniku znajdowały się takie informacje jak na której stacji wysiąść i którym wyjściem wyjść, żeby znaleźć się najbliżej wybranego zabytku).

Hotele i zajazdy raczej do tanich nie należą. My wyszukiwaliśmy ofert last minute na www.booking.com. Myślę jednak, że warto za takimi miejscami noclegowymi rozejrzeć się wcześniej. Jeżeli jest taka możliwość wybierać tradycyjne japońskie zajazdy tzw. RYOKAN  (cena właściwie taka sama jak w normalnym hotelu, ale przeżycia niezapomniane. Polecamy www.kikugawa.ne.jp). My odwiedziliśmy taką gospodę będąc na wyspie Miyamiji. Właściwie nie wiedzieliśmy do końca czego się spodziewać, ale pani "na recepcji" była na tyle miła, że objaśniła nam zasady. Cały hotel utrzymany jest w tradycyjnej japońskiej stylistyce, wywodzącej się z epoki Edo. Najpierw trzeba zdjąć buty i zostawić je w przedsionku - nie wolno chodzić w butach po matach tatami, którymi wyłożone są wszystkie pomieszczenia! W pokoju również bardzo tradycyjnie, spanie na podłodze, niziutki stolik przy, którym siedzi się na podłodze, za oknem ogród w stylu  japońskim. Ale największą  atrakcją są ŁAŹNIE (tradycyjnie są one publiczne, my mieliśmy jednak trochę prywatności - bo łaźnie były jednorodzinne - korzystanie z nich też jest dość zawiłe, najpierw trzeba ubrać się w tradycyjne kimono Yukata, następnie wziąć prysznic i dokładnie się umyć, potem można wejść do gorącej wanny, której woda pobierana jest z pobliskich gorących źródeł. Można się trochę zrelaksować i potem znowu pod prysznic :) W ryokanie tradycyjne japońskie posiłki je się w wspólnej jadalni - nasze śniadanie składało się z tak wielu elementów, że już po makaronie mieliśmy dosyć... a gospodyni nadal donosiła kolejne miseczki.




Rzeczą która zaskoczyła mnie najbardziej, to że większość atrakcji turystycznych (w tym parki) jest czynne do godziny 16.30 - 17.00. Trzeba to uwzględniać w swoich planach, żeby nie pocałować klamki. Do godzin późnych czynne są jednak wieże obserwacyjne, gdzie można zobaczyć miasta nocą.



Jeżeli wyjazd planujemy z dużym wyprzedzeniem możemy załatwić sobie zwiedzanie miasta z przewodnikiem. W Japonii starsze osoby mówiące po angielsku jako wolontariusze zajmują się oprowadzaniem turystów, jedynym kosztem jaki ponosimy to opłacenie biletów wstępu dla wolontariusza. My niestety nie skorzystaliśmy z tej opcji, bo za późno się zorientowaliśmy, ale wielokrotnie w muzeach podchodził do nas wolontariusz i proponował oprowadzenie. Takie zwiedzanie jest o wiele ciekawsze.

Świątynie

Zwiedzając Japonię widzi się niezliczoną liczbę świątyń buddyjskich i shinto. Taki zwykły turysta nie za bardzo wie jak się tam zachować, do czego są te wszystkie sznurki, szufladki, bramy, kadzidła....

Buddyzm i shintoizm zaczął się z sobą bardzo mocno przeplatać, czasami ciężko się zorientować, która świątynia należy do której wiary, ponieważ mają one ze sobą wiele elementów wspólnych (głównie architektonicznych i rytualnych). Świątynie zazwyczaj składają się z kilku budyneczków, elementów pomiędzy którymi można spokojnie przechodzić. Zazwyczaj nie wchodzi się do środka tylko modli przed nimi. My niestety nie doktoryzowaliśmy się w tej kwestii ale kilka rzeczy udało nam się ustalić.

Przed wejściem do świątyni zazwyczaj stoi brama Tori. Często można na niej zauważyć czarno białe naklejki. Okazuje się, że są to naklejki z imionami Japończyków, którzy w ciągu swojego życia postanowili odwiedzić 1000 świątyń i w taki sposób oznaczają swoją obecność. Świątyni potrafią również strzec figury lisów, które w Japonii symbolizują szczęście.




Po przekroczeniu bramy, zazwyczaj czeka na nas ogrodzone źródło wody z czerpakami. Należy tam umyć ręce i opłukać usta. Wtedy jesteśmy oczyszczeni i gotowi do modlitwy.






Następnie możemy udać się przed główną świątynię, gdzie należy uiścić ofiarę i pociągnąć za zwisający gruby sznur, klasnąć dwa razy aby zwrócić na siebie uwagę danego bóstwa. I wtedy wystarczy poprosić o spełnienie jakiegoś życzenia i odejść. Generalnie bardzo roszczeniowa ta religia:)





W świątyni można również przepowiedzieć sobie przyszłość (jeśli rozumiemy język japoński). Po uiszczeniu niewielkiej opłaty losuje się numerek (np. w bambusowej tubie znajdują się pałeczki z numerkami, najpierw trzeba potrząsnąć a potem wyciągnąć przez mały otwór jeden z nich). Następnie trzeba odszukać szufladkę z takim samym numerkiem i wyciągnąć przepowiednię. Jeżeli jest pomyślna zachowujemy ją dla siebie, jeśli nie karteczkę należy zwinąć i zawiązać na sośnie albo specjalnie przygotowanym drucianym "wieszaku". Odwieszenie takiej wróżby w świątyni sprawia, że zły los pozostanie w jej obrębie i nie dotknie nieszczęśnika.
Nam udało się takie wróżby wylosować w muzeum w Tokio - były bardzo pomyślne. Co ciekawe u Radka było napisane, że osoba na którą czeka przyjdzie zdrowa i bezpieczna. A ja miałam napisane, że osoba na którą czekam przyjdzie troszeczkę później niż się spodziewam. Czy to znaczy, że przesunie mi się termin porodu, ale dziecko będzie zdrowe?:) (w lipcu wróżba spełniła się idealnie - Michalina przyszła na świat 10 dni później, ale cała i zdrowa)






W świątyni możemy również zostawić swoje życzenia i prośby noworoczne spisane na drewnianych tabliczkach. Znaleźliśmy nawet jedną z polski, i sami też jedną napisaliśmy:)








Jest również miejsce, gdzie pali się specjalne kadzidełka (ze swastyką), ich dym przynosi pomyślność, dlatego wiele osób podchodzi aby się lekko okadzić. Ja też pomachałam dymem nad brzuchem, a co!





Beczki z sake stanowią ofiarę dla bogini. Przynoszą szczęście firmom, które je ofiarują. Są pięknie opakowane, a na opakowaniach znajdują się ozdobne nazwy danych firm.



W wielu świętych miejscach można spotkać małe figurki ubrane w czerwone czapeczki i pelerynki. Stanowią one symbol "bożka" Jizo, który jest opiekunem przedwcześnie zmarłych dzieci. Zrozpaczeni rodzice ubierają figurki w wełniane, własnoręcznie robione stroje. Bardzo uroczo to wygląda...ale z drugiej strony troszkę to smutne...









To co jest fajne w tych świątyniach, to że każdy może takie rytuały wypróbować, nawet osoba niewierząca. Nikt tutaj się o to nie złości...

Jedzenie

Restauracje

W Japonii z głodu umrzeć się po prostu nie da. Restaurację, są dosłownie na każdym kroku, jest ich tak wiele, że ciężko się zdecydować gdzie i co chce się jeść. Największe skupiska restauracji można znaleźć w okolicy dworców kolejowych, ale również całe alejki w podziemiach bądź na 5,6 lub 7 piętrze wielkich wieżowców. Japończycy jedzą na mieście 5 -6 razy w tygodniu, co uzasadnia tę wielość restauracji. Przeważnie są to miejsca gdzie podawana jest tradycyjna kuchnia japońska, często też indyjska (wpływy buddyzmu), o wiele rzadziej spotyka się kuchnię europejską, McDonaldy i KFC natomiast występują tu bardzo często.





Wybór restauracji i jedzenia był dla mnie zawsze owiany nutką tajemnicy… właściwie nie wiesz co będzie w środku i co będziesz jadł… a raczej co uda ci się zamówić. Menu nawet jeśli jest po angielsku wiele nie wyjaśnia – ale oczywiście bardzo pomaga – wiesz przynajmniej czy zamawiasz ryż czy makaron, czy będzie tam mięso czy tofu, o szczegóły potrawy można się dopytać kelnera, ale rzadko kiedy są w stanie ci odpowiedzieć – zazwyczaj „haj” i przytaknięcie głową musi wystarczyć. W wielu restauracjach menu opatrzone jest zdjęciami potraw – to właściwie obrazuje jak wygląda potrawa (zazwyczaj bardzo ładnie, bo estetyczne podanie jedzenia jest tu priorytetowe), ale z czego dokładnie się składa można również się domyślić. Jednym z najciekawszych rozwiązań wyboru dania w restauracji jest wskazanie atrapy konkretnej potrawy (takie atrapy wystawione są zazwyczaj w witrynach restauracji – są rzeczywiście bardzo realistyczne!). Gdy podejmiesz już decyzję co chcesz zjeść, a przynajmniej co ci się wydaje, że zjesz rozpoczyna się cały rytuał.




Najpierw dostajesz wilgotny, gorący ręcznik do umycia rąk – oshibori (w większości restauracji jest to mokra chusteczka – whipes). To o czym trzeba pamiętać  - nie wolno nim wycierać twarzy, nosa ani karku. Ten ręcznik służy jedynie do rąk i ewentualnie do wycierania stołu z okruszków!
  



Następnie kelner podaje ci szklankę wody z lodem do picia i filiżankę zielonej herbaty. Na danie nie trzeba czekać długo. Albo dostaniemy dużą miskę z makaronem albo danie rozłożone na kilku mniejszych miseczkach. W tej pierwszej wersji porcja jest ogromna i zjedzenie całości to dla kobiety nie lada wyczyn. Wersja druga wydaje się skromniejsza, ale nic bardziej mylnego – po zjedzeniu całości jest się bardzo najedzonym. To o czym wypada pamiętać, to, że trzeba zjeść wszystko. Zostawienie jedzenia jest jakby „skargą” skierowaną w kierunku kucharza. Można postawić się w bardzo niezręcznej sytuacji, bo kucharz potrafi przyjść i przeprosić, że jedzenie nie było wystarczająco dobre. Podobno czasami kucharza można przez to zwolnić! Dla mnie jest to nieciekawa sytuacja, staram się tutaj jeść tylko rzeczy bezpieczne dla dziecka, unikam jajek, surowych ryb i owoców morza.. a niestety często takie dodatki się zdarzają. Biedny Radek musi jak mały śmietnik zjadać wszystko po mnie… nie chcemy, by jakiemuś kucharzowi zrobiło się przykro!
Właściwie do każdej potrawy dostaje się tradycyjną zupę miso – bulion z algami morskimi, czasami z małżą i grzybami ( w zależności od miejsca), ryż, minimum dwie miseczki z dodatkami – np. marynowane warzywa, kiszony szpinak, warzywa w tempurze itp. Jedzenie jest tutaj pyszne, zdrowe i lekkie. Mięso dodawane jest do potraw bardzo rzadko, a jak już jest to dosłownie kilka płatków. Świeże ryby i owoce morza to podstawa tutejszej kuchni! Wszystko jest bardzo aromatyczne, o konkretnym smaku – pierwszy raz w życiu jadłam np. grillowane sardynki – coś niesamowitego!


Oczywiście jedzenie spożywa się wyłącznie pałeczkami (czasami do zupy z makaronem dodawana jest łyżka – tylko jeśli zupa podana jest w bardzo dużej misce). Posługiwanie się pałeczkami rządzi się również swoimi zasadami. Po pierwsze nieużywane pałeczki należy odstawiać na specjalny stojak (takie ceramiczne coś), powinny leżeć poprzecznie i nie być skrzyżowane, gdy nie ma takiego stojaka, kładziemy je na najniższy talerzyk – nie wolno zostawiać ich w misce. Pałeczkami nie wolno podawać jedzenia drugiej osobie – nie ma tutaj „romantycznego” karmienia się nawzajem! Pałeczek nie wolno wbijać w miskę np. ryżu bo kojarzy się to ze śmiercią i jest oznaką złego wychowania. Trzeba też pamiętać, że nie wolno nimi wymachiwać, i trzymać w ręku przy nadmiernej gestykulacji. Ech.. wiele tu trzeba pamiętać, żeby kogoś nie urazić…
Ryż zajmuje szczególne miejsce w kulturze jedzenia. Podawany jest on w oddzielnej miseczce (chyba, że danie jest jednogarnkowe), jest kleisty i trochę słodki (taki sam jak w sushi). Do miseczki ryżu nie wolno wlewać ani wkładać innych potraw, nie wolno również przekładać go na inny talerz. Ryż je się tutaj soute i koniec!
Sushi – być w Japonii i go nie jeść.. no cóż trzeba jednak jakoś wyjść z tej sytuacji. Jedynym rozwiązaniem było jedzenie sushi z warzywami albo pieczoną rybą, która okazała się całkowicie europejskim wymysłem. Ryby pieczonej w sushi w Japonii raczej się nie spotka. No dobra to zostały te warzywa… jak im to teraz wytłumaczyć… rozumieją słowo ogórek – no to jedziemy…. Sushi z ogórkiem jest przepyszne. Co dziwne, w Polsce zazwyczaj sushi jest pełne dodatków- awokado, biały serek, imbir, wasabi itp.. tutaj jest bardzo prosto – nori (wodorosty), ryż, ogórek – żadnych dodatków – a smak niebywały. Tylko raz dostałam sushi z ogórkiem i pastą imbirową. Czasami na talerzu podawany jest imbir marynowany – ale biały, nie różowy jak u nas. Ten imbir jest bardzo delikatny, świeży , inny. Na targu kupiłam jakieś 2 kiloJ



 Ceny jedzenia w restauracji są bardzo zróżnicowane, wszystko zależy od miejsca i rangi danej knajpy. Te przy dworcach i w podziemiach, są miejscami typowo lunchowymi, gdzie je się na co dzień tui ceny wahają się od 600 do 2000 jenów (czyli od 25 do 60 zł). W restauracjach „wieczornych” za jedną osobę płaci się już od 1500 jenów za danie.

Jedzenie w sklepie

Zakupy w japońskim sklepie to nie lada wyzwanie. Radek chyba za 3 razem kupił jogurt… nie ma angielskich oznaczeń, więc jedynie wygląd opakowania i rysunek są wskazówkami do tego co jest w środku. Ponieważ żywimy się głównie w knajpach, żeby spróbować jak najwięcej regionalnego jedzenia, w sklepach spożywczych kupujemy tylko produkty śniadaniowe i napoje. Warzywa są tutaj zupełnie inne niż nasze… ziemniaka nie spotkasz (no chyba, że uznamy frytki w mcdonaldzie), są tylko ichnie pataty, wiele rodzajów sałat i generalnie dziwnych rzeczy. Wyglądają super ale ciężko stwierdzić co jest co, a szkoda… W sklepie na półkach można spotkać produkty „odpychające” – suszone kawałki ryb, ośmiornic, jakieś takie to wszystko nieapetyczne… Ale to co głównie rzuca się w oczy to tony gotowego jedzenia, przygotowanego tylko do odgrzania w mikrofalówce, albo zalania wrzątkiem – no jakiś koszmar. Nie wiem, czy u nich nie ma kultury gotowania w domu, czy po prostu nie mają czasu, ale te ilości i różnorodność zwyczajnie powala!
W mniejszych sklepach przy kasie stoi zazwyczaj garnek z gotowanymi pierogami, albo makaron z sosem – coś co można kupić i zjeść na miejscu. Na ulicy nie powinno się jeść bo to niekulturalne, w pociągu już tak nikogo nie razi.

Targi rybne     

Moim zdaniem wycieczka na targ rybny to niesamowita okazja zobaczenia stworów pływających w morzu. Udało mi się odwiedzić mały targ w Akashi i największy, nastraszy w Tokio – Tsukiji. Po pierwsze wypada się tam zjawić rano – no maksymalnie o 9 żeby było jeszcze co oglądać. Tuńczyki, sardynki, kalmary, ośmiornice, krewetki, kraby, homary, wodorosty i inne gluty… raj dla kucharza… mnie fascynowały te kolory, ten klimat, ludzie. Noże którymi oprawiali ryby i cieli kawałki tuńczyka. Czy wy wiecie jaki tuńczyk jest olbrzymi!!! Wokół targów jest mnóstwo restauracji serwujących świeżutkie ryby – niestety głownie surowe. Oprócz ryb i owoców morza można kupić też warzywa i owoce, wszelkie dodatki do sushi, garnki, noże, naczynia i pamiątki. Warto zrobić sobie rano taki spacer!









Automaty z napojami

Po całym mieście porozstawiane są automaty z gorącymi i zimnymi napojami – z pragnienia też nie da się umrzeć. Koszt napoju to zazwyczaj 100 – 150 jenów (3 - 4 zł), po wrzuceniu kasy przyciski przy napojach podświetlają się na dwa kolory – niebieski to napój zimny, czerwony to napój gorący. Czasami się wydaje, że napój w puszce albo plastikowej butelce może być tylko zimn, a jednak nieJ





Zakupy

Jak większość bab lubię trochę „poszarpać za szmatki”, szczególnie jak jestem n a urlopie. Fajnie jest przywieźć sobie jakąś biżuterie albo ciekawy ciuch. Na moje szczęście trafiłam na okres zimowych wyprzedaży. Sklepów jest u nich co niemiara. Są dosłownie wszędzie, ogromne centra handlowe, kilka pięter w biurowcach, podziemia, aleje… wszędzie pełno i wszędzie to samo. Niestety jest tutaj o wiele drożej niż w Polsce, jedynie wyprzedażowe ceny mogę trochę zachęcić, ale bez przesady. Jedynie tańsze są buty (np. trampki conversy można już kupić za 120 zł – trzeba szukać tych wyprodukowanych poza Japonią, te „made in japan” są dwa razy droższe) i akcesoria do włosów, kolczyki i „badziewna” biżuteria. W mniejszych kramikach, można upolować fajne ciuchy nawet za 15-30zł ale nie jest to częste zjawisko. Zanim wejdzie się do przymierzalni trzeba zdjąć buty a potem na głowę założyć specjalną torebkę, żeby nie ubrudzić przymierzanego ubrania...


Podsumowując, bez grubego portfela na zakupy nie idziemy :P Chyba, że do 100 yen shop (np. Daiso). Tutaj można kupić szmelc, mydło i powidło za 3zł od rzeczy! Naprawdę są tutaj tak fenomenalne rzeczy, że ja wyszłam z 3 torbami… szczególnie długo czasu spędziłam przy akcesoriach kuchennych, które w Polsce potrafią kosztować po kilkadziesiąt złotych! Są tu również sprzęty ogrodnicze, małe narzędzia, zastawy stołowe, zabawki, bielizna.. .  no serio same cuda! Największy taki sklep w Japonii mieści się w Tokio w dzielnicy Harajuku (niedaleko stacji).





Japończycy ewidentnie kochają zakupy, styl i szyk. Tylu markowych sklepów dawno nie widziałam – Dior, Guci, Tiffany itp… znajdują się w każdym większym mieście a w środku całkiem sporo ludzi . W Osace do sklepu Vivien Westwood stała ogromna kolejka nastolatek… pewnie „rzucili” nowy model butów albo torebki. Japonki muszą nosić to co obecnie w świecie mody jest na topie – widać to na ulicach.


Kramiki z pamiątkami zazwyczaj znajdują się przy samych atrakcjach turystycznych, ceny durnostojek i badziewnych breloczków są zastraszająco wysokie i zupełnie niezrozumiałe. Rozumiem, że wysokie ceny mogą osiągać rękodzieła, kimona, japonki (klapki) ale żeby figurka kota z machającą ręką, albo drewniana paletka? No dziwne… ale najwidoczniej turystom to nie przeszkadza skoro tych stoisk jest tak wiele.



Bo porządek musi być…

Przebywając w Japonii należy bardzo przestrzegać segregacji odpadów. W mieszkaniu mamy przynajmniej 4 worki na śmieci – na butelki plastikowe i puszki, na rzeczy które można spalić, na plastiki i pozostałe opakowania oraz na resztki jedzenia. Na mieście kosze na śmieci znajdują się jedynie przy automatach z napojami i na peronach – właściwie nigdzie więcej ich nie zauważyłam, dlatego moje kieszenie cały czas są wypchane zużytymi biletami, opakowaniami po batonikach i pustymi butelkami po wodzie – ale widać, że wszyscy szanują te zasady bo  na ulicach i w miejscach publicznych panuje ład i porządek.
Japończycy mają niebywałego hopla na punkcie higieny. Osoby chore, przeziębione chodzą w maskach higienicznych. Osoby zdrowe, które nie chcą się zarazić od innych też chodzą w maseczkach – generalnie sporo jest takich ludzi. To bardzo utrudnia identyfikację płciową – jak zasłonią pół twarzy to czasami nie wiesz czy to kobieta czy mężczyzna. Ale co tam! Higiena to podstawa.
Może to dziwne, ale rzeczywiście na uwagę i kilka słów zasługuje sam kibelek TOTO. Toż to jest cud techniki!! Po pierwsze ma podgrzewaną deskę klozetową (pierwsze wrażenie jest takie, że ktoś przed tobą długo na niej siedział, ale co tam…), po drugie posiada panel sterowania, gdzie można włączyć odgłos strumienia/wodospadu i ćwierkania ptaszków, przycisk do bidetu, sprayu, o! i można też regulować temperaturę deski klozetowej! No istny szał. Po trzecie często jest tak, że nad rezerwuarem znajduje się umywalka i w trakcie spuszczania wody można umyć ręce – czyli ekologicznie też jestJ W wielu miejscach publicznych znajdują się pojemniczki z odkażaczem do rąk, ręce myje się przed świątyniami, w restauracji, w muzeach…generalnie można tu o swoją higienę porządnie zadbać.

Japończycy

Gdy myślę o Japończykach to niestety mam bardzo mieszane uczucia. Gdy porównuję ich do innych narodowości jakie udało mi się pobieżnie poznać, to oni niestety znajdują się na ostatnim miejscu i to pod wieloma względami. Przede wszystkim muszę podzielić ich na dwie grupy. Pierwsza to ludzie spotykani na ulicach, w pociągach, osoby, które mijasz każdego dnia. Druga grupa to usługowcy, czyli ci, którzy chcą byś zostawił u nich trochę pieniędzy – kelnerzy, hotelarze, sprzedawcy itp. Grupy te różnią się od siebie diametralnie, ale możliwe, że i na to znaleźliśmy swoje wytłumaczenie.

Grupa pierwsza to osoby, które wydają się być smutne, odizolowane, samotne. Zero kontaktu wzrokowego, a jak już przez przypadek się uda go z kimś nawiązać to od razu uciekają spuszczając głowę. Uśmiechasz się do drugiego człowieka ale nie możesz liczyć na odwzajemnienie. Nie okazują żadnych emocji, nawet do osób sobie „chyba bliskich”. Nie trzymają się za ręce, nie przytulają, o całowaniu już nie wspominając! W pociągu wgapieni w swojego iphona (tutaj każdy ma iphona), grają w te durne gry, nie rozmawiają ze sobą. Dla nas to wszystko jest bardzo dziwne, my dla nich jesteśmy dziwni. Czasami zatrzymują na mnie swój wzrok i wgapiają się w moje oczy (są duże i otwarte i to robi wrażenie), Radka mierzą wzrokiem ukradkiem, bo wysoki i blondyn. Czujemy się tu obco, oni nie lubią cudzoziemców. Nie ma życzliwości na ulicy.


Grupa druga tryska natomiast radością i życzliwością i gościnnością i przesłodzoną uprzejmością. Już od progu restauracji cała obsługa wita cię radosnym pozdrowieniem, kelnerka biega wokół ciebie i stara się pomóc ze wszystkich sił wybrać danie (nawet jak nie mówi po angielsku), w sklepie potrafią podejść i podać ci koszyk jeśli zapomniałeś, spakować zakupy, w hotelu wytłumaczą co i jak, powiedzą jakie są zwyczaje i nie patrzą na ciebie wilkiem. Chcesz czy nie chcesz, rozumiesz czy nie, mówią do ciebie po japońsku te swoje regułki. Mówisz grzecznie „nie mówię po japońsku” a oni dalej wygłaszają swoje mantry z uśmiechniętą miną.  
Ciężko jest uwierzyć w ich szczerą życzliwość, w to, że się cieszą. Niestety częściej mamy wrażenie, że jest to fałszywa postawa z doklejonym uśmiechem.  Ale my z Radkiem uparcie uśmiechamy się do wszystkich, jesteśmy uprzejmi i czasami jest tak, że ktoś szczerze się uprzejmością odwdzięcza (w restauracji przy wyjściu dostaliśmy japońskie cukierki o smaku sushi, w muzeum dostaliśmy breloczek z wróżbą i bączek z orgiami, w ja nawet raz dostałam żurawia, zrobionego przez starszą panią – za nic, za uśmiech).

Niesamowite wrażenie na mnie zrobiły Japonki. Może mają krzywe ząbki, bardzo krzywe chude nóżki i nie mają biustu – ale co jak co moim zdaniem są prześliczne. Wyrafinowane, efemeryczne, zwiewne, szykowne. Ciężko powiedzieć, że są kobiece bo przypominają raczej porcelanowe laleczki, ale z drugiej strony ich kobiecość wyraża się nie w kształtach figury a w dopracowaniu swojego wyglądu. Idealnie uczesane bądź upięte włosy, perfekcyjny makijaż i pięknie dobrane ubranie. Buty na obcasie (nie potrafią na nich chodzić, to chyba przez te krzywe nogi), króciusieńka spódnica i płaszczyk w stylu „bebe”. Wszystko w modnych tej zimy (tak wnioskuję) kolorach pudrowych, jasnych, pastelowych. Przy nich czuję się jak jakiś kocmołuch… ale jakoś nie w mojej naturze spędzanie godzin przed lustrem. Podziwiam je naprawdę – bo one na co dzień wyglądają tak jak ja szykuję się na wesele do znajomych. Brokatowe buciki, koronkowe sukieneczki i oczywiście opaseczka z kokardą na głowie – kokardki są potrzebne wszędzie, można nimi wykończyć każdy element ubioru! Bardzo rzadko spotyka się na ulicy dziewczynę, która wygląda „normalnie”. Albo jest to dla nich już tak naturalne, że muszą tak wyglądać, albo stały się więźniami swojego wizerunku… Mężczyźni, właściwie przystojni według mnie nie są ( w końcu ja lubię wysokiego blondyna), ubrani wszyscy praktycznie tak samo – świetnie skrojony garnitur, porządne buty i aktówka (młodzi), starsi panowie też właściwie ubrani są bardzo porządnie, ale może nie aż tak elegancko. Włosy idelanie ułożone, natapirowane, podtrzymane lakierem do włosów.  Często widzi się faceta przeglądającego się w kieszonkowym lusterku albo w telefonie… no dbają o siebie chłopaki. Moim zdaniem są za bardzo zniewieścieli i czasami ciężko jest ich odróżnić od kobiety. Oczywiście są też odłamy od tej „porządnej i eleganckiej normy” – czyli hipsterzy z tokijskiego Harajuku – to nastolatkowie, którzy zmuszeni do chodzenia w mundurkach przez pięć dni w tygodniu w weekend przeobrażają się w cudaków – kolorowe włosy, teatralne stroje, cosplaye (przebrania w postaci z mang i gier komputerowych), podklejane oczy (na styl europejski), doczepiane rzęsy, buty na niebotycznych koturnach…. Jest na co popatrzeć. Można się zadziwić…

Dzieci natomiast zrobiły na mnie piorunujące wrażenie – są roześmiane, prześliczne, a jak dołożymy do tego te małe słodkie mundurki, identyczne plecaki, identyczne termosy, identyczne buciki to już w ogóle kopara opada. Miałam przyjemność być w oceanarium w ciągu tygodnia i kilkadziesiąt szkolnych szkrabów było tam na wycieczce. Ja zamiast oglądać delfiny to oglądałam dzieciaki. Dziecko w Japonii to w sumie luksus, dwójka dzieci na rodzinę to naprawdę oznaka wysokiego statusu. Posiadanie dzieci wiąże się z zapewnieniem im edukacji, która jest bardzo droga. Przy dwójce dzieci matka raczej już nie pracuje, bo nie opłaca się wysyłać dzieciaków do przedszkola (jest za drogie). Może właśnie dlatego przyrost naturalny w Japonii ma ogromną tendencję spadkową i jest to społeczeństwo bardzo starzejące się. Co do dzieci, to są dwie rzeczy, które mnie poraziły. Po pierwsze w Japonii jest teraz zima (w moim odczuciu piękna wczesna wiosna – ale mimo wszystko 7-10 stopni C) a małe dzieci często są ubierane w krótkie spodenki!!! Ja chodzę w zimowej kurtce, czapce, rękawiczkach i szaliku a przede mną biega dziecko w puchowej kurtce i krótkich gaciach- w Polce to by normalnie rodzicom dziecko zabrali! Podobno chęć naśladowania amerykańskiego stylu sprawia, że Japończycy właśnie tak ubierają dzieci. Druga rzecz, która doprowadza mnie do dreszczy to sposób noszenia niemowlaków. Mamuśki wyposażone są w piękne i stylowe nosidełka dla dziecka to też dziecko w nie wsadzają. Nosidełka nie zabezpieczają jednak karku dziecka, a matki nie podtrzymują im głów – więc głowy im zwisają wygięte do tyłu  - bo są to za małe dzieci by były w stanie je utrzymać w pionie. Nie wiem, jak te dzieci tutaj to znoszą, ale co chwila przed oczami mam taki obrazek….










Skoro jestem w ciąży, to mam uruchomiony jakiś ciążowy radar. W Polsce ciężarne kobiety widzę wszędzie i to z kilometra. W Japonii przez dwa tygodnie widziałam tylko dwie! Podobno jak są już w ciąży to nie wychodzą z domu. Szukałam też fajnych ciążowych ubrań, ale jedyne co znalazłam to kaftany rozcięte na plecach… może w Japonii ciąży się nie eksponuje? Tego jeszcze nie rozwikłałam.

Zasady współistnienia z Japończykami
Przede wszystkim najlepiej by było gdybyśmy zachowywali się jak oni. Dlatego warto ich obserwować i naśladować, by nie narazić się na jawną gafę. Wystarczy nos w telefon, słuchawki w uszy i spuszczona głowa. Telefon musi być wyciszony, nie wolno go odbierać w środkach transportu.  Nie wolno rozmawiać ze swoimi współtowarzyszami. Najlepiej jakbyśmy poszli spać! Nie wolno ustępować miejsca w pociągu ani wyświadczać żadnych przysług – nie wolno sprawić, by ktoś czuł się wdzięczny i zobowiązany do odwdzięczenia się. Nie pomagając szanujemy drugą osobę. Nie wolno wycierać nosa!  Buty należy zdjąć przed wejściem do domu, przymierzalni w sklepie, w niektórych restauracjach i świątyniach. W większości miast nie wolno palić, są do tego wydzielone strefy (niestety w restauracjach nie ma takiego zakazu). W restauracji nie daje się napiwku – jest on wliczony w cenę dania. Stanie w kolejce to rzecz święta, nie ma przepychania się. Kolejki ustawiają się na peronach, na stacjach metra, do bankomatu, przed wejściem do restauracji, do kasy z biletami. Miejsca te są specjalnie oznaczone, często wydzielone specjalnymi taśmami. W bardziej zatłoczonych miejscach zatrudnieni są ludzie do koordynacji kolejką – nie ma przestojów!


A teraz co i gdzie warto zwiedzić:)

1. Kobe – muzeum trzęsienia ziemi (koszt 600 jenów)
W 1995 roku w Kobe miało miejsce jedno z największych i najniebezpieczniejszych trzęsień ziemi w Japonii. W jego wyniku zginęło ok. 7 tyś osób i miasto poniosło kolosalne straty - przede wszystkim dlatego, że budynki nie były przystosowane do wstrząsów sejsmicznych. Od tego czasu miasto całkowicie odbudowano, a wszystkie budynki zostały zabezpieczone. Ku pamięci powstało też muzeum, które moim zdaniem warto odwiedzić.




2. Kobe – góra Mont Miso
Warto również udać się na spacer (5h w dwie strony) na szczyt góry Mont Miso. Dla bardziej leniwych można skorzystać z kolejki:) Piękne widoki, malownicze trasy, małe kapliczki w lesie.








3. Akashi 
Nieopodal Kobe znajduje się miejscowość Akshi w której znajduje się najdłuższy i najdroższy wiszący most na świecie, zwany mostem perłowym. Robi niesamowite wrażenie - jest ogromny! Za 300 jenów można wjechać "do środka" i obejrzeć "jak to jest zrobione". Polecam wszystkim inżynierom, którzy chcą zobaczyć duże śrubki i łączenia:)




4. Wyspa Myiajima 
Wyspa znajdująca się 1,5h od Hiroszimy. Totalnie cudowna!! Koniecznie trzeba odwiedzić to miejsce - zrobiło na nas największe wrażenie, nawet Tokio się nie umywa. Może dlatego, że my wolimy spokój i obcowanie z przyrodą a nie zgiełk dużego miasta, a może dlatego, że wszędzie chodzą jelonki, otaczają nas wysokie góry a pomiędzy krzakami uśmiechają się do nas małe posążki buddy. Aby dostać się na wyspę trzeba przepłynąć promem - już wtedy można dostrzec chram Itsukushima Jinja i ogromną bramę Tori, która okalana jest ze wszystkich stron morzem.
Właściwie wyspa jest dość tania. Ceny atrakcji wahają się od 100 do 300 jenów. Najdroższy był nocleg, ale warty każdych pieniędzy (1500 jenów).





 Jelonki są wszędzie, nie boją się ludzi, wpychają swoje mordki w kieszeń w poszukiwaniu słodyczy. Teoretycznie nie wolno ich dokarmiać - ale kto powstrzyma turystów.






Sanktuarium jest jednym z najbardziej charakterystycznych w Japonii, a swoją sławę zawdzięcza pływającemu Torii - ogromnej czerwonej bramie. W ciągu dnia można przejść pod bramą na własnych nogach, ale gdy przychodzi przypływ można się do niej dostać już tylko łodzią. Nagle całe sanktuarium pływa. W nocy warto wybrać się w rejs. Podobno przepłynięcie pod bramą przynosi szczęście... poza tym jest to dość romantyczne:) a co!








5. Tokio – Skytree
Być w Tokio i nie być na Skytree... no nie da się ominąć tej atrakcji. Nie szkodzi, że tłum, kolejki, ciasno. Widok na miasto jest zniewalający. Nie ma się co dziwić- to druga najwyższa budowla na świecie (634m). Wjechać można na dwa poziomy wieży: 350 m (3000 jenów) i dodatkowo na 450m (za kolejne 1000 jenów). Szczerze mówiąc na mnie to 100 m w górę nie zrobiło większej różnicy. Ale wyszliśmy z założenia, że trzeba zobaczyć wszystko na maxa, bo nie wiadomo kiedy tu wrócimy:)






6. Tokio Tower
Druga wieża z punktem obserwacyjnym to Tokio Tower, która jest o połowę niższa od Skytree. Wzorowana na paryskiej wieży Eiffla. Moim zdaniem o wiele bardziej urokliwa. Tym razem postanowiliśmy wjechać na nią późnym wieczorem.  Widok rozświetlonego miasta jest bardzo romantyczny:-) Koszt to jakieś 1000 jenów.


7. Tokio - Świątynia Sensoji (Asakusa Kannon Temple)
To najstarsza i najczęściej odwiedzana świątynia w Tokio. Nie ma się więc co dziwić, że aby do niej dojść trzeba przejść przez niezliczone kramiki z pamiątkami. Można tam kupić absolutnie wszystko, za ceny dość wygórowane. Ale "zarabianie na turystach" rządzi się przecież swoimi prawami. Ponieważ nie była to pierwsza świątynia, którą zwiedzaliśmy to nasze wrażenia nie skupiały się na ochach i achach. Właściwie byliśmy bardziej przerażeni tłumem, który nas otacza. Tabunem przemieszczających się ludzi. Jak już wpadłeś w falę tłumu to ciężko się było z niej wydostać. Najbardziej charakterystyczna dla tej świątyni jest brama wejściowa - tak zwana brama skarbów w której wiszą trzy ogromne lampiony - czerwony i dwa czarne. Świątynia powstała ku czci bóstwa Guan Yin. Legenda głosi, że w 628 roku dwóch rybaków wyłowiło statuetkę. Wódz wioski rozpoznał w niej owe bóstwo i zaniósł ją do swego domu, który z czasem stał się miejscem kultu i został przebudowany na świątynię w 645 roku.








8. Tokio - park Ueno

To miejsce, gdzie zgiełk Tokio cichnie. Gdzie można na chwilę zapomnieć w jak ogromnym szumie byliśmy przed chwilą. To miejsce idealne na długi spacer pomiędzy drzewami wiśni, małymi świątyniami. Jest woda, jest zoo (w którym mieszka PANDA!) jest urokliwie. Niestety my do zoo nie dotarliśmy, bo własnie zamykali (bodajże o 16:00). Warto zaplanować sobie tam wycieczkę uwzględniając godziny otwarcia:P Ale cóż, misia pandy nie widzieliśmy, ale w pobliskiej kawiarence Radek znalazł ciastko idealne - budyniowa kostka. Nawet nie jestem w stanie zliczyć ile ich zjadł... i ile zabrał na wynos:-)









9. Tokio -  Shitamachi Museum 

Niedaleko parku Ueno przez przypadek natknęliśmy się na niewielkie muzeum, którego nazwy nie byliśmy w stanie zrozumieć. Ponieważ wstęp kosztował tylko 300 jenów stwierdziliśmy, że warto spróbować. I nie zawiedliśmy się! To miejsce wyjaśniło wszystkie zagadki, jakie napotkaliśmy na drodze w zwiedzaniu Japonii. Przewodnik, mówiący idealnie po angielsku opowiedział nam o japońskich tradycjach, o sposobie zachowywania się w świątyniach, po co są te beczki z winem i czemu małe skalne figurki mają ubrane czapeczki. W tym miejscu wszystkiego można było dotknąć, zobaczyć jak działa. A na drugim piętrze znajdowały się tradycyjne japońskie zabawki, układanki i łamigłówki. Nie pozostało nam nic innego jak zacząć się bawić:-)










10. Tokio - Mega Web Toyota city showcase

Nasz czas w Tokio powoli dobiegał końca, ale było jeszcze na tyle wcześnie, że mogliśmy zwiedzić jeszcze jedno miejsce. Padło na Mega Web... w sumie nie umiem sobie przypomnieć czemu pojechaliśmy właśnie tam... może Radek zasugerował, że miasteczko Toyoty to będzie coś wyjątkowego. Cóż, dla mnie atrakcja to była niewielka. Jakoś nie rozpływałam się nad najnowszymi modelami samochodów... zupełnie inaczej niż mój mąż:-) Z dziećmi przyjechałabym tu na bank! Można było jeździć na gokartach, tatusiowie mogli prowadzić normalne duże samochody, dużo symulatorów... takie męskie wesołe miasteczko. Mi zależało tylko na tym, by przejechać się na diabelskim kole i ostatni raz spojrzeć na Tokio z góry. 














11. Osaka - Zamek

Złoty zamek w Osace, jest jednym z bardziej popularnych zabytków. Ma osiem pięter, męczące schody... i bardzo przyjemny widok z samej góry. Zamek otoczony jest ślicznym parkiem, w którym Japończycy urządzają sobie rodzinne pikniki. Bilet warto kupić w pakiecie z wejściem do oceanarium, wychodzi o wiele taniej. 





12. Osaka - Aquarium Kaiyukan - oceanarium

Hmmm... fanami takich miejsc raczej nie jesteśmy. Ale w przewodniku napisane, że warto no to jedziemy. Rzeczywiście ogromny kompleks, można sobie pooglądać ryby, rekiny, kraby, pingwiny i foki. Można dotknąć obślizgłej płaszczki... można znaleźć Nemo...po namyśle stwierdzam, że warto:-)







13. Hiroszima – Muzeum a-bomb, Dome peace memorial park, Hiroshima peace memorial museum
Hiroszima to taki obowiązkowy punkt wycieczki. Nie dlatego, że miasto jest piękne, że jest tam co oglądać - bo moim zdaniem nie ma za wiele. Tam trzeba pojechać z szacunku. Wejść do muzeum i w ciszy wysłuchać opowieści przewodnika. To miejsce refleksji i skupienia.








14. Hiroszima - muzeum Mazdy
No to był kluczowy punkt wyjazdu do Japonii dla mojego męża. On- wierny miłośnik Mazdy- nie mógł nie pojechać do fabryki! O dziwo zwiedzanie jest darmowe, ale trzeba wcześniej się zapisać mailowo. No to co zrobić, pojechać i zobaczyć trzeba. Ja grzecznie za panią przewodnik człapię i słucham o historii powstania Mazdy, o nowych silnikach, poduszkach powietrzych i technologiach. Radek z aparatem daleko w tyle... robi zdjęcia każdego lusterka, światła, kierownicy... no nie miał szansy, żeby posłuchać tego co mówiła przewodniczka! Zwiedzał z przyklejonym aparatem do oka. I tylko mruczał, że za szybko, za szybko i zbyt pobieżnie potraktowano dany temat. Rzeczywiście fajnym momentem zwiedzania jest wejście na prawdziwą linię produkcyjną, gdzie na naszych oczach samochody dostawały nowe maski, drzwi, silniki... nie wolno było robić tam zdjęć i Radek w końcu coś skorzystał z tej wycieczki:P






15. Kioto – gejsza z iPhonem
Ostatniego dnia mojego pobytu pojechaliśmy do Kioto. Zwiedzanie zaczęliśmy od dzielnicy Arashiyama (ok. 20 minut pociągiem z dworca głównego). Tam pierwszy raz zobaczyliśmy las bambusowy! Coś pięknego i magicznego... jest cisza i spokój a jak wieje wiatr to bambusy klekoczą. Czas zwiedzania zależy właściwie od wybranej trasy - można wszystko przejść albo przejechać rowerem (wypożyczalnia niedaleko stacji, ok 30 zł na dzień).









Pomiędzy bambusowym gąszczem rozlokowane są piękne rezydencje z ogrodami w stylu japońskim, które można zwiedzić (wstęp od 15 do 30 zł). Naszym zdaniem warto wyrwać się na taki spacer... my niestety nie widzieliśmy pięknie kwitnących wiśni i innych kwiatów, ale ogrody i tak zrobiły na nas piorunujące wrażenie!





Po bambusach pojechaliśmy z powrotem do Kioto. Ja byłam zaskakująco bardzo zmęczona, więc zwiedzanie było bardzo powolne. Najpierw udaliśmy się do parku cesarskiego. Jeżeli chce się wejść do pałacu, turyści wpuszczani są tylko o 10:00 i 14:00. trzeba się tam zjawić pół godziny wcześniej i wykupić bilet za okazaniem paszportu. My się nie zdecydowaliśmy na wejście do środka, bo znajomi, którzy byli tam dzień wcześniej byli bardzo zawiedzeni. Mnie najbardziej w Kioto interesowała dzielnica Gion - świat gejsz! I tam pospacerowaliśmy. Na mapie wydawało się, że to kilka kroków od parku cesarskiego... jak bardzo byliśmy w błędzie! Doczłapaliśmy się... pokręciliśmy, gejsze widzieliśmy, świątynie zwiedziliśmy... i bardzo zmęczeni (przynajmniej ja) wróciliśmy do Kobe.