sobota, 13 lipca 2013

Bałkany 2013 cz.I


Kasia: Misiek!! Założyłam bloga i będę pisać relację z naszej wyprawy!!!
Radek: Kasiu...(z poirytowaniem w głosie). My nie jedziemy na żadną wyprawę! To jest zwykła wycieczka motocyklowa...

No tak… wycieczka... ciekawe co mi powie w górach w Albanii... i czym w takim razie jest wyprawa motocyklowa?

12.07.2013 piątek

Przecieram oczy z niedowierzaniem gdy spoglądam na swój salon...właściwe podłoga zniknęła pod stertą rzeczy do zabrania. Wczoraj radośnie kupiłam sobie sok Tymbark a na kapslu widniał napis "zabierz mnie w trasę" i niestety od tamtej pory wiele rzeczy tak do mnie mówiło (np. słomkowy kapelusik, 12 sukienek i depilator) Ta ilość rzeczy to pewnie lekkie przegięcie, ale na szczęście wszystko jakoś upchałam a Radek nawet nie zdążył się zorientować:-) Zastanawiałam się przez króciutką chwilę czy jednak nie zrezygnować z kilku rzeczy, ale nawet Babcia Danusia uważa, że na motocykl  można spakować wiele - upiekła nam rożki - kilogram! I zapakowała do nich (jakby tego było mało) saszetkę z cukrem pudrem...bo tylko wtedy są pyszne... Już sobie wyobrażam jak jemy je na stacji benzynowej...
?
Przegięłam?
Radek nie miał za wiele obowiązków z pakowaniem, przez ostatnie dwa tygodnie ogarniał motocykle a na wyjazd miał spakować jedynie elektronikę... wyszedł caaaały plecak - prawdziwy Adventure Rider! - no jak gdzieś nie będzie prądu to  umarł w butach. A tak w ogóle to w tym roku będziemy kręcić filmiki (dzięki Michałowi Sierzpowskiemu za Go Pro) miejmy na dzieję, że po powrocie będziemy mieli tyle samozaparcia, żeby je zmontować w jedną całość:-)

Nie dowierzam jeszcze z jednego powodu, że naprawdę wyjeżdżamy...to jednoznaczny znak, że to koniec , że przetrwałam z pełnym sukcesem 10 ostatnich miesięcy! Miesięcy, które kojarzą mi się jedynie z nawałnicą obowiązków, gonitwą i stresem. Nareszcie przyszła wymarzona, wytęskniona nagroda:-)

A teraz o naszych planach wycieczkowych:

W tym roku postanowiliśmy zwiedzić Bałkany. Oczywiście nie sami! Po powrocie z Gruzji obiecaliśmy sobie z przyjaciółmi, że na kolejny wyjazd jedziemy razem - bez żadnych wymówek. Był nawet moment, że mieliśmy podróżować w 11 osób! Dwa tygodnie temu nasza ekipa jednak się wyklarowała - 7 osób ma zaklepany urlop i żadnych ale... ALE oczywiście wszystko się pokomplikowało na tydzień przed wycieczką. Nadeszła lawina sukcesów zawodowych... niestety z 7 osób zostały tylko 3... dwóch chłopów i ja.

Ekipa prezentuje się następująco:
1. Ja, czyli Kasia - Suzuki DR 650 RSE
2. Radek (zwany: Florek, Dziuś) BMW GS 800
3. Michał (zwany: Michasik, Tomasik, Bonus) HONDA TRANSALP XL 600V

I tak właśnie w trójkę przygotowywaliśmy się do wyjazdu. Najśmieszniejszy ze wszystkich był Tomasik! Dzwonił co jakiś czas z pytaniem co ma zapakować i rozczulił mnie tym mocno - szczególnie jak zapytał czy 1,5 kg proszku do prania wystarczy:-)

Spakowaliśmy nasze motocykle i czas spać... jutro o 5 zaczyna się nasza przygoda....

14.07.2013 sobota 
Budzik zadzwonił o 5 rano.... aura za oknem mglista i deszczowa. Normalny człowiek otworzyłby jedno oko i zamknął je z powrotem - my wstaliśmy. Z Tomasikiem umówieni byliśmy o 6.45 na stacji Neste przy Trasie Toruńskiej (zwanej ostatnio basenem Toruńskim). Chłopak wczoraj walczył o każdą minutę snu - żeby tylko nie spotykać się za wcześnie. Zebraliśmy się z domu i pędem na stację, żeby się nie spóźnić bo będzie wstyd!
Pamiętacie jak pisałam, że normalny człowiek zostałby w domu? Tak właśnie postąpił Michał. Obudziłam go 3 telefonem... ech... czekamy zatem. Na stacji rozmawiamy z mężczyzną, który niedawno wrócił z Turcji,  podobno jest tam ciepło - 52 stopnie...hmmm sprawdzimy. Po 20 minutach zjawia się jeszcze śpiący Michał. Ruszamy... drogi puste i trasa byłaby przyjemna... gdyby nie fakt, że cały czas leje! Moje (wczoraj odebrane od szewca) buty przemokły po pierwszych 20 km... to chlupotanie doprowadza mnie do szału, ale nic to ubieramy się w stroje przeciwdeszczowe. Stan ubrań prezentował się tak: Michał miał kompletny strój, ja kurtkę a Radek kurtkę bez suwaka... trzeba sobie radzić - kurtka tył na przód i pędzimy dalej. 

Kolejne 100 km za nami.... zimno... ja rozumiem letni deszcz ale 12 stopni!?! Jest połowa lipca...hellloł? Przystanek w McDonaldzie, ogrzewamy się, wymieniamy mokre skarpetki na suche i jemy śniadanie (oczywiście ze względu na Michała, który przez zaspanie podróżował na głodniaka). Radek szuka w necie gdzie jest najbliższy Decathlon albo Jula... musimy się zaopatrzyć w kompletne ubrania. Żeby łatwo nie było mój intercom popsuł się już po 300 km (nigdy nie kupujcie Easy Talkie - Sajgon!!).

Gliwice - sklep Jula- wpadamy jak w amoku - stroje przeciwdeszczowe (pomarańczowe - ala poławiacz krabów), lutownica, mikrofon komputerowy, gumowe rękawice. Nagle znajduję komputer pokładowy do motocykla za 12 zł - ma funkcję zegarka i termometru! Tak jak w Radkowym bmw - tylko taniej:-)
Profesjonalny komputer pokładowy!
Uradowani, ciepło ubrani zbieramy się do drogi. Niestety Michał oznajmij, że jego Trampek stuka... diagnoza postawiona: nie wiemy co mu jest. Tomasik biegiem do Juli po szczelinomierz ( tak naprawdę był to pretekst, żeby kupić sobie komputer pokładowy - tak mi pozazdrościł) ech...bo nie można normalnie wyjechać na wycieczkę! Przynajmniej nam się to nigdy nie udało! Telefon do Olgi:
- Musimy zrobić remont motocykla, zadzwoń do taty i powiedz, że będziemy u niego za pół godziny!

Jedziemy do Zaborza (koło Chybia). W trakcie tych 30 km mój genialny komputer pokładowy oczywiście popsuł się. Damm it, a przez chwilę poczułam, że przechytrzyłam BMW! 
Radość nasłuchiwania:)



Tata Olgi przywitał nas radośnie. Panowie zaczęli od nasłuchiwania silnika używając drewnianego badyla... dziwna sprawa, ale wysłuchali, że to rozrząd (zastanawiające, bo motocykl dopiero co odebrany od mechanika). Michałowi tak się spodobało to całe drewniane nasłuchiwanie, że nigdzie już nie chciał jechać.Trzeba zdjąć zbiornik i zobaczyć co się dzieje... okazało się, że to odkręcona cewka. Dokręcili, wyregulowali zawory i pełen sukces!!

Florek Majster! znowu uratował motocykl (ewidentnie tęskni za naprawianiem)
Niestety uciekły nam ponad 3 godziny... ruszamy dalej... chcemy dojechać przynajmniej do Wiednia. Przekraczając granicę z Czechami całkowicie się rozpogodziło i zrobiło cieplutko (oczywiście dlatego, że zainwestowaliśmy w nowe stroje). W Wiedniu byliśmy ok 22:00, na camping ochoty nie mieliśmy, Dziuś znalazł super hostel ( 120zl za noc - sporo ale warto). Byliśmy skonani... to był na prawdę bardzo długi dzień... Gorący prysznic był jak zbawienie, lutowanie mojego intercoma, a potem próba sparowania ich na 3 kaski... chłopaki w samych gaciach i kaskach, ja piżama i kask. Musiało to wyglądać komicznie, ale parowanie zakończone sukcesem! (dlatego zrobiliśmy zdjęcia:). 
Parowanie intercomów.
Planowanie trasy. Zmęczenie nie pozwala zdjąć kasku.

Nawet nie wiem, w której chwili usnęliśmy.

15.07.2013 niedziela

Budzik 5.30... błagam jeszcze trochę... powolnie zaczęliśmy wstawać i pakować rzeczy, zjedliśmy śniadanie i ruszamy w świat. 
Kolekcja naklejek sukcesywnie się powiększa.

Dzisiaj musimy dojechać do okolic Shibenica w Chorwacji. Trasa około 800 km. Właściwe nudyyy, piękne autostrady, zapinasz ostatni bieg i jedziesz. Postanowiliśmy w Słowenii jednak autostrady ominąć, bo jak tak dalej pójdzie to któreś z nas uśnie. Słowenia urokliwa, zadbana, z pięknymi widokami! Miło było chociaż na chwilę złamać monotonię:-) 

W Chorwacji autostrada, nudy...do momentu gdy na jednej stacji nie zrobiłam parkingowej gleby:-)  (oczywiście z własnej głupoty - zaczepiony kask na kierownicy przy skręcie ją zablokował). W konsekwencji: skrzywiona kierownica, kierunkowskaz, pęknięta szyba i wygięta dźwignia zmiany biegów. Radek szybko wszystko naprostował, ja użyłam naklejek od pass to ride (dzięki Adu) jako zestaw naprawczy do szyby (teraz mój jednorożec wygląda drapieżnie!). Jedziemy dalej:-) 
Mały remont. Mina Radka nie wymaga komentarza...
Dojechaliśmy do gór - słońce, tunel, deszcz, tunel, słońce, tunel itd. Nareszcie zjechaliśmy z tej cholernej autostrady i zaczęły się jakieś winkielki i widoki!!! Jest morze, jest idealny camping, namioty rozbiliśmy 20 metrów od morza:-) zostajemy tu na dłużej:-) panowie pojechali kupić piwo, by oficjalnie rozpocząć wakacje, ja biegiem do wody!! Wrócili bardzo szczęśliwi trzymając pod pachą 5l puszkę piwa (podobno tylko takie piwo było z lodówki)! Na kolację zgodnie z tradycją zjedliśmy zupki z chińczyka. Jutro będzie plażing!!!! Jestem niewyobrażalnie szczęśliwa:-)

Jest zachód słońca, piwo i mój dzielny żółw podróżnik.

Wory pod oczami, ale dzielnie piszę bloga...



6 komentarzy:

  1. Ruda Małpa (vel. Mama, vel. Maruda)15 lipca 2013 13:27

    Ej no życie nie jest sprawiedliwe. Niiii cholery!!!! Ale za rok się nas nie pozbędziecie łatwo. Zocha (tak ta sama Pierdziocha)już szykuje swojego kuraka, Michał S. dziś (dzięki mnie nieskormnie mówiąc) obciął WŁOSY - tak wiem pewnie nie wierzycie,ale jutro będzie dowód. Mój materac zwany Heniutkiem też w pogotowiu, Wojciech jutro oglada trampka - zatem generalnie jesteśmy w trakcie przygotowań do wypadu za rok :):):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. UPDATE: Dowód na utratę owłosienia na FB :D

      Usuń
  2. Nienawidzę Was :)
    ...Trzeba przyznać, że zaczęliście z rozmachem :) No i procedura parowania interkomu się powiodła... gratulacje :)
    Czekam na dalszą relację.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ się człowiek rozmarzył ... a my musimy gnić w pracy :/ to jest niesprawiedliwe ... Pozdrowienia od klubu motocyklowego Rast z Kętrzyna

    ps: Michał trzymamy kciuki :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Kasiu, te opowieści taaaaakie florkowe! czekamy na więcej relacji! :) Pozdrawiamy, Królaki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Florek TO JEST ZDRADA!!!! Po pierwsze jak mogłeś kupić BMW gs 800??? A po drugie czemu ja nie jadę?!?! A po trzecie: Trampek stukał bo nie był u mnie!!!!:P
    Pozdrawiam i walczcie mężnie!:)

    OdpowiedzUsuń