czwartek, 1 sierpnia 2013

Bałkany 2013 - cz VII ostatnia


29.07.2013 - poniedziałek

A masz ty nędzna kreaturo!!
Zimnaaaa...
W środku nocy obudziły nas wyjące psy i meczety, z których rozbrzmiewała ta dziwna modlitwa... niesamowite i przerażające zarazem. Görkem został z mamą w szpitalu. Musieliśmy sami sobie poradzić z wydostaniem motocykli z garażu. Z mężczyzną posiadającym klucz (właściciel pobliskiego warsztatu) byliśmy umówieni na 8.00 i pewnie wszystko poszłoby sprawnie gdyby przyszedł...niestety po godzinie czekania nic się nie zmieniło...robi się naprawdę gorąco. Radek poszedł pogadać z pracownikami warsztatu, zaczęli szukać kluczy... kluczem okazała się być zwykła korbka...nic szczególnego...czyli mogliśmy wyjechać bez niczyjej pomocy o 5 rano... w garażu na domiar złego zastawił nas samochód... ale jakoś sobie panowie poradzili... jest 10.00 gorąco... ruszamy...po 2 km zatrzymaliśmy się na stacji by zapłacić za autostrady i przejazd przez most. Oczywiście nikt nie mówił po angielsku, ale Radek zadzwonił do naszego turka i on wszystko im pojaśniał,  potem dostaliśmy formularz do wypełnienia....po turecku... cyrk na kołkach ale się udało. Nagrodą za to całe zamieszenie był pistolet na wodę pod ciśnieniem...wzięliśmy mini prysznic i cali mokrzy zaczęliśmy przeprawę przez Istambuł. Straszyli nas bardzo, że będzie ciężko, ale o dziwo poszło bardzo sprawnie (może dlatego, że było już całkiem późno i poranne korki się skończyły). Dzisiaj musimy dojechać do Sofii - ok 600 km. Było gorąco, na granicy 43 stopnie, pogranicznik się zlitował i pozwolił szybciej przejechać. Właściwie przez całą trasę nic się nie działo, oprócz tego, że Radek z Michałem doprowadzali mnie do szału...do tego stopnia, że chciałam kupić sobie mapę i sama wrócić do domu ( niestety nie mieli nic na stacji)...oj byłam zła a oni się tylko śmiali co sprawiało, że jeszcze bardziej chciałam się od nich odłączyć. Patrząc z perspektywy czasu to nawet nie wiem o co poszło... jazda przez Bułgarię była chyba najbardziej męcząca - blisko 40 stopni przez cały czas... polewamy się wodą, ale ona wysycha momentalnie... umęczeni dojechaliśmy do znajomych w Sofii - Bibi i Toniego oraz ich dwuletniego synka Aleksa. Poznaliśmy ich na Erasmusie w Holandii i spotkaliśmy się pierwszy raz po 4 latach. W Aleksie zakochaliśmy się od razu, on w nas dopiero jak wyjęliśmy prezent- samochodzik z wkrętarką! ( kupiony w Turcji). Zjedliśmy pyszną tradycyjną bułgarską kolację i wykończeni poszliśmy spać...

 30.07.2013 - wtorek
Aleks nieśmiało obudził nas o 7 rano... mnie urodzinowym buziakiem. Śniadanie - bürek z serem, herbata z ziół zbieranych w górach, soki domowej roboty, mleko od krowy sąsiada, same naturalne produkty - jak człowiek może się diametralnie zmienić:-) Pojechaliśmy na spacer po Sofii, miasto nie zrobiło na nas jakiegoś szczególnego wrażenia....Bułgarki na chłopakach a owszem... warto jednak odwiedzić Katedrę Aleksandra Newskiego - o wiele piękniejsza niż Haga Sofia... mroczna, ciemna, magiczna. Potem chwila szaleństwa na placu zabaw i obiad. Wracamy powolnie do domu...trzeba ruszać dalej. 
Tutaj też protestują przeciwko rządom premiera...
Mój nowy przyjaciel nie puszczał mojej dłoni...
Katedra Aleksandra Newskiego
Pozazdrościł małemu czapki!


Na wieczór chcemy być w Belgradzie. Na granicy z Serbią spotkaliśmy motocyklistę z Finlandii (ale Bułgar) na Buellu - Dimi. Radek obejrzał jego motocykl i OCZYWIŚCIE zobaczył co trzeba naprawić - odpadający wydech! I tak nasz nowy kolega dołączył do naszej ekipy - nic dziwnego skoro Radek może robić za mechanika:-) zatrzymaliśmy się na obiad, panowie zaatakowali jakieś ogrodzenie i odcięli z niego kawałek drutu, którym przymocowali wydech, od Michasia dostałam bukiet przydrożnych chwastów - które zaczęły ze mną podróżować. Potem autostradą do Belgradu ( płatne ok 7 euro od motocykla). Hostel Manga, w którym się zatrzymaliśmy szczerze polecam (18 euro od osoby, same centrum) tylko pani recepcjonistka bezczelnie podrywała mojego męża - zamiast six mówiła wymownie sex... no cóż... Poszliśmy na spacer po starówce nocą - Belgrad okazał się być jednym z najładniejszych miast w jakim byłam, szkoda tylko, że nie zabraliśmy ze sobą aparatuL! Potem urodzinowa kolacja i piwo... niestety okoliczności przyrody - urody sprawiły, że to panowie mieli święto - barmanka bez stanika i przepiękne Serbki... Jutro na pewno będą bolały ich karki, bo głowa im chodzi raz w jedną raz w drugą... nawet krzesła ustawili sobie z widokiem na chodnik....ech...Dimi radośnie do nich dołączył...takie oto miałam urodziny!
  
31.07.2013 - środa
Wracamy do polski...dokładnie w okolice Bielska, do taty Olgi. Przed nami 770 km... nuuudy straszne, na szczęście było poniżej 30 stopni. Przy 28 stopniach Radek zmusił mnie do zdjęcia polaru...wcale nie było za ciepło! Na Słowacji zjedliśmy przepyszny obiad - koniec fast foodów! Potem już tylko 200 km do celu...granica...w Polsce jest przepięknie - czasami trzeba przejechać trochę świata by to sobie uświadomić, na pierwszej stacji kupię ogromną naklejkę PL i przykleję ją na przednią szybkę, bo kocham ten nasz zakręcony kraj:-) 
A w Zaborzu czekał na nas grill i Olga specjalnie dla nas przyjechała z Warszawy...wieczór spędziliśmy przemiło!

01.08.2013 - czwartek
Siedzimy w salonie BMW i czekamy, aż zrobią przegląd po 10 tysiącach... przed nami ostatnie 400 km i będziemy w domu:-) trzeba w końcu odpocząć po urlopie i przygotować się na wesele Szymusia!!

Dziękuję, że byliście z nami cały czas...blog ma ponad 4 tysiące wyświetleń:-) poraziło mnie wasze zainteresowanie:-) BUZIAKI:*


The end.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz