29.07.2013 - poniedziałek
A masz ty nędzna kreaturo!! |
Zimnaaaa... |
W środku nocy obudziły nas wyjące psy i
meczety, z których rozbrzmiewała ta dziwna modlitwa... niesamowite i
przerażające zarazem. Görkem został z mamą w szpitalu. Musieliśmy sami sobie
poradzić z wydostaniem motocykli z garażu. Z mężczyzną posiadającym klucz (właściciel
pobliskiego warsztatu) byliśmy umówieni na 8.00 i pewnie wszystko poszłoby
sprawnie gdyby przyszedł...niestety po godzinie czekania nic się nie
zmieniło...robi się naprawdę gorąco. Radek poszedł pogadać z pracownikami
warsztatu, zaczęli szukać kluczy... kluczem okazała się być zwykła korbka...nic
szczególnego...czyli mogliśmy wyjechać bez niczyjej pomocy o 5 rano... w garażu
na domiar złego zastawił nas samochód... ale jakoś sobie panowie poradzili...
jest 10.00 gorąco... ruszamy...po 2 km zatrzymaliśmy się na stacji by zapłacić
za autostrady i przejazd przez most. Oczywiście nikt nie mówił po angielsku,
ale Radek zadzwonił do naszego turka i on wszystko im pojaśniał, potem
dostaliśmy formularz do wypełnienia....po turecku... cyrk na kołkach ale się
udało. Nagrodą za to całe zamieszenie był pistolet na wodę pod ciśnieniem...wzięliśmy
mini prysznic i cali mokrzy zaczęliśmy przeprawę przez Istambuł. Straszyli nas
bardzo, że będzie ciężko, ale o dziwo poszło bardzo sprawnie (może dlatego, że
było już całkiem późno i poranne korki się skończyły). Dzisiaj musimy dojechać
do Sofii - ok 600 km. Było gorąco, na granicy 43 stopnie, pogranicznik się
zlitował i pozwolił szybciej przejechać. Właściwie przez całą trasę nic się nie
działo, oprócz tego, że Radek z Michałem doprowadzali mnie do szału...do tego
stopnia, że chciałam kupić sobie mapę i sama wrócić do domu ( niestety nie
mieli nic na stacji)...oj byłam zła a oni się tylko śmiali co sprawiało, że
jeszcze bardziej chciałam się od nich odłączyć. Patrząc z perspektywy czasu to
nawet nie wiem o co poszło... jazda przez Bułgarię była chyba najbardziej
męcząca - blisko 40 stopni przez cały czas... polewamy się wodą, ale ona
wysycha momentalnie... umęczeni dojechaliśmy do znajomych w Sofii - Bibi i
Toniego oraz ich dwuletniego synka Aleksa. Poznaliśmy ich na Erasmusie w Holandii
i spotkaliśmy się pierwszy raz po 4 latach. W Aleksie zakochaliśmy się od razu,
on w nas dopiero jak wyjęliśmy prezent- samochodzik z wkrętarką! ( kupiony w Turcji).
Zjedliśmy pyszną tradycyjną bułgarską kolację i wykończeni poszliśmy spać...
30.07.2013
- wtorek
Aleks nieśmiało obudził nas o 7 rano... mnie
urodzinowym buziakiem. Śniadanie - bürek z serem, herbata z ziół zbieranych w
górach, soki domowej roboty, mleko od krowy sąsiada, same naturalne produkty -
jak człowiek może się diametralnie zmienić:-) Pojechaliśmy na spacer po Sofii,
miasto nie zrobiło na nas jakiegoś szczególnego wrażenia....Bułgarki na
chłopakach a owszem... warto jednak odwiedzić Katedrę Aleksandra Newskiego - o
wiele piękniejsza niż Haga Sofia... mroczna, ciemna, magiczna. Potem chwila
szaleństwa na placu zabaw i obiad. Wracamy powolnie do domu...trzeba ruszać
dalej.
Tutaj też protestują przeciwko rządom premiera... |
Mój nowy przyjaciel nie puszczał mojej dłoni... |
Katedra Aleksandra Newskiego |
Pozazdrościł małemu czapki! |
Na wieczór chcemy być w Belgradzie. Na granicy z Serbią spotkaliśmy
motocyklistę z Finlandii (ale Bułgar) na Buellu - Dimi. Radek obejrzał jego
motocykl i OCZYWIŚCIE zobaczył co trzeba naprawić - odpadający wydech! I tak
nasz nowy kolega dołączył do naszej ekipy - nic dziwnego skoro Radek może robić
za mechanika:-) zatrzymaliśmy się na obiad, panowie zaatakowali jakieś
ogrodzenie i odcięli z niego kawałek drutu, którym przymocowali wydech, od
Michasia dostałam bukiet przydrożnych chwastów - które zaczęły ze mną podróżować.
Potem autostradą do Belgradu ( płatne ok 7 euro od motocykla). Hostel Manga, w którym
się zatrzymaliśmy szczerze polecam (18 euro od osoby, same centrum) tylko pani
recepcjonistka bezczelnie podrywała mojego męża - zamiast six mówiła wymownie
sex... no cóż... Poszliśmy na spacer po starówce nocą - Belgrad okazał się być
jednym z najładniejszych miast w jakim byłam, szkoda tylko, że nie zabraliśmy
ze sobą aparatuL! Potem urodzinowa kolacja i piwo... niestety
okoliczności przyrody - urody sprawiły, że to panowie mieli święto - barmanka
bez stanika i przepiękne Serbki... Jutro na pewno będą bolały ich karki, bo
głowa im chodzi raz w jedną raz w drugą... nawet krzesła ustawili sobie z
widokiem na chodnik....ech...Dimi radośnie do nich dołączył...takie oto miałam
urodziny!
31.07.2013 - środa
Wracamy do polski...dokładnie w okolice
Bielska, do taty Olgi. Przed nami 770 km... nuuudy straszne, na szczęście było
poniżej 30 stopni. Przy 28 stopniach Radek zmusił mnie do zdjęcia
polaru...wcale nie było za ciepło! Na Słowacji zjedliśmy przepyszny obiad -
koniec fast foodów! Potem już tylko 200 km do celu...granica...w Polsce jest
przepięknie - czasami trzeba przejechać trochę świata by to sobie uświadomić,
na pierwszej stacji kupię ogromną naklejkę PL i przykleję ją na przednią
szybkę, bo kocham ten nasz zakręcony kraj:-)
A w Zaborzu czekał na nas grill i Olga
specjalnie dla nas przyjechała z Warszawy...wieczór spędziliśmy przemiło!
01.08.2013 - czwartek
Siedzimy w salonie BMW i czekamy, aż
zrobią przegląd po 10 tysiącach... przed nami ostatnie 400 km i będziemy w
domu:-) trzeba w końcu odpocząć po urlopie i przygotować się na wesele
Szymusia!!
Dziękuję, że byliście z nami cały
czas...blog ma ponad 4 tysiące wyświetleń:-) poraziło mnie wasze
zainteresowanie:-) BUZIAKI:*
The end.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz