niedziela, 28 lipca 2013

Bałkany 2013 - cz. VI

27.07.2013 - sobota
W Istambule u kolegi Görkama mamy być ok. 10. Wyjechaliśmy ok 7.30 - do przejechania zaledwie 150 km ( w tym 50 w samym Istambule). Jedziemy spokojnie, dojeżdżamy do autostrady…podobno trzeba kupić coś w rodzaju winiety. Punkt sprzedaży jest po przeciwnej stronie, przechodzimy przez 6 pasów i skaczemy przez barierki...w środku kolejka...nikt nie mówi po angielsku...jedyna informacja jaką otrzymaliśmy brzmiała : hgs motor finish...tak więc interpretacje są dwie, albo skończyły się winiety, albo na motocykle nie trzeba ich kupować. Przyjęliśmy wersję drugą bo i tak nikt nam nie był w stanie pomóc. Jazda po Turcji jest dość specyficzna, szczególnie w mieście - trzeba wpaść w ten rytm zajeżdżania sobie drogi, wyprzedzania i nie włączania kierunkowskazów - najważniejsze to nie zwalniać i nie zatrzymywać się - tak więc płynęliśmy z tłumem. 
Görkem mieszka po azjatyckiej stronie, trzeba przejechać przez Bosfor. Gdzieś wyczytałam, że za przejazd mostem trzeba zapłacić, ale chyba przegapiliśmy ten moment...żadnego szlabanu, budki, automatów...nic nie widzieliśmy. TRUDNO… na miejscu byliśmy o dziwo punktualnie! Motocykle zostawiliśmy w podziemnym garażu i chwilę odpoczęliśmy w mieszkaniu, prawdziwa domowa łazienka to jest coś!
Po Istambule postanowiliśmy przemieszczać się komunikacją miejską. Najpierw taksówka...ciekawe przeżycie...warto! Na śniadanie turecka herbata i bürek z serem i szpinakiem. Po jakimś czasie dołączyła do nas dziewczyna Görkama - Melisa ( prześliczna Turczynka). I w piątkę zaczęliśmy odkrywać miasto. Najpierw prom na europejską stronę ( 3 liry od osoby - ok. 5 zł), świetny widok na miasto i cieśninę, w trakcie mijamy małą wysepkę z wieżą Leandra, na której kręcono Jamesa Bonda. Przeprawa na drugi brzeg trwa ok 20 minut.


Tutaj prom wygląda jak prom!
Tureckie śniadanie.

Spacerkiem powędrowaliśmy w stronę Hagia Sofia i Błękitnego Meczetu. W kolejce do muzeum spotkaliśmy Bartosza Bartoszko, którego ostatnim razem widzieliśmy na Erasmusie...w Warszawie przecież się nie da:-) Wstęp kosztuje 25 lirów od osoby.  Wnętrze Hagi Sofi robi ogromne wrażenie, co ciekawe zbudowana była jako kościół chrześcijański a następnie przerobiona na meczet. Teraz jako muzeum zawiera w sobie symbole obu religii na raz. 
Haga Sofia
W środku tłumy turystów.
W środku trwają prace konserwacyjne, więc chodzimy pomiędzy rusztowaniami.






Następnie udaliśmy się na przeciwko do błękitnego meczetu, który jest “normalnym“, największym w mieście meczetem. Przed wejściem trzeba było zdjąć buty, zakryć kolana, ramiona i głowę ( dostaliśmy specjalne szmatki). W środku pieśń modlitewna, dużo ludzi i skarpetkowy odór.... jak można się modlić w takiej atmosferze?:-) 

Błękitny meczet.





Upał doskwiera, powietrze stoi w miejscu...idziemy na obiad do najlepszej knajpy z tradycyjnym kebabem. Oprócz pysznego jedzenia i tureckiej muzyki mogliśmy w końcu się ochłodzić. 

Następnie raj na ziemi! Idziemy na bazary! Najpierw Grand Baazar - bomba kolorów, wszystko się do mnie błyszczy, mieni, woła... uśmiech mam od ucha do ucha...tak jest pięknie... oczywiście Radek jak to w sklepie, czeka aż ten koszmar się wreszcie skończy...szklanego żyrandola też nie pozwolił mi kupić:( Potem Bazar Egipski pełen aromatycznych przypraw, herbat i tytoniu... stamtąd też nie mogłam wyjść...i żeby było jasne -  z pustymi rękami nie wyszłam:-) Dalej już tylko świat podróbek... tylko tu kupisz Ray Bany w opakowaniu Guci za magiczne 10 lirów... oczy miałam rozbiegane.. za dużo szczęścia na raz:-) 
Grand bazar.


Spacerujemy po krętych uliczkach i kierujemy się w stronę promu. Nasz przyjaciel niestety jest przeziębiony...wracamy do mieszkania odpocząć, bo wieczorem wychodzimy na kolację z jego przyjacielem i jego gośćmi z Włoch. Odpocząć w znaczeniu dosłownym, Görkem rozłożył nam łóżka...1h drzemki obowiązkowa! Radek z Michałem nie protestowali...w końcu drzemkują prawie codziennie - tzw. “psychicznie odsypiamy pracę“. Po drzemce nasz Turek poczuł się jeszcze gorzej i mimo naszych próśb by został w domu, zabrał nas na kolację do Recep usta. Jest Ramadan...Turcy głodni i źli, ale o 20.30 rozpoczyna się ramadan fest i mogą w końcu jeść i pić. Stoły zastawione są mnóstwem przekąsek, suszonych owoców, serów, sałat, jest nawet półmisek śniadaniowy... wszystko by mogli nadrobić stracone godziny niejedzenia. Nagle słyszymy pieśń modlitewną - wszyscy rzucili się na jedzenie, zaczynając od suszonej figi albo daktyla...a potem już nie byłam w stanie nadążyć co się działo. Niesamowite kulinarne wrażenia, problem tylko taki, że nie mam pojęci co jedliśmy, to wszystko działo się tak szybko. Kojarzę tylko początek - zupa z soczewicy i koniec - ciepła chałwa, baklawa i najlepsze lody waniliowe na świecie ( nawet Włosi to przyznali!). 

Nie wiem co jem, ale i tak mi się podoba!
Turecki jogurt - Ajran i "chyba" pasta z czerwonej papryki. 


Deser - chałwa, baklawa, lody.
To podobno tradycyjny deser w trakcie Ramadanu - nie pytajcie co to. Dobre było!
Z pełnymi brzuchami, wróciliśmy zwariowaną taksówką do domu... Görkam jednak zdecydował się pojechać do szpitala...my spać.

28.07.2013
Görkam wrócił po 4 nad ranem, niestety nie polepszyło mu się i zadzwonił po mamę ( która mieszka 800 km od Istambułu!!!). Przyleciała... tak szczerze mówiąc to do teraz nie mogę w to uwierzyć... on ma tylko grypę...ale mama to mama! Musieliśmy zwiedzać sami, ale zaczęliśmy dopiero po 12. Wsiedliśmy w metro i na prom. 
Żetony na metro.



Zwiedzamy harem w pałacu Dolmabahce - przepych... rozmach... 20 lirów z przewodnikiem. Moim zdaniem warto, szczególnie dla ogrodu, który otacza pałac. 
Na prawdę nie wiem czy on tam miał klimatyzację (drzwi za nim są otwarte)
 Brama pałacu Dolmabahce.
Ogród pałacu Dolmabahce.



Niestety moi chłopcy dzisiaj jacyś nie w humorze, zmęczeni chyba i głodni... ze zwariowanym taksówkarzem pojechaliśmy (oczywiście zapłaciliśmy jak turyści) do dzielnicy Isterkoy na obiad i aby podziwiać widok na most nad cieśniną Bosfor (ten za który nie zapłaciliśmy)... znowu kramiki, znowu mogę pobuszować:-) 

Trochę się zeszło, spacerkiem wracamy na prom... Niestety placu Taskim i wieży Galata nie mogliśmy zwiedzić ze względu na ostatnie protesty i utarczki z policją, podobno nadal nie jest tam bezpiecznie - szczególnie w niedzielę, gdy “rebeliańci“ mają czas protestować.
Dzwonimy do Görkama, który ma do nas dołączyć...niestety znowu jest w szpitalu u lekarza (z mamą). Nie mamy jak dostać się do mieszkania...poszliśmy na kawę, musimy poczekać...o! sklep z ciuchami był niedaleko i akurat wyprzedaże!!! Ubrania są tu baaaaardzo tanie...to sobie trochę kupiłam:-) a co! Dzwoni Görkem, czuje się lepiej, ale lekarze zatrzymują go na noc - on serio ma tylko gorączkę. Mama zostaje z nim... Melisa otworzyła nam mieszkanie. Zostało pakowanie i organizacja kolacji. Poszliśmy do pobliskiego kebaba:-) Jutro musimy być w Sofii...600 km przed nami… a trzeba jeszcze wyjechać z Istambułu, ogarnąć opłaty za autostrady i most ( podobno jak tego nie opłacimy to na granicy mogą czekać mandaty...). 
Podsumowując Turcję - to kraj do którego na pewno wrócimy i który powinien stać się celem kolejnych wakacji, niestety paliwo kosztuje tu prawie 9 zł i podróżowanie jest bardzo kosztowne. Zdaję sobie sprawę, że Istambuł to państwo w państwie i z pewnością jest inny od pozostałej części kraju...ale mimo wszystko zachęca do dalszego zwiedzania tego kolorowego kraju...może kiedyś:-)


2 komentarze:

  1. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę jeszcze powiedzieć, że jeśli ja gdzieś jadę to najchętniej robię to przy pomocy mojego samochodu. Tym bardziej, że jak jeszcze czytałam na stronie https://kioskpolis.pl/winiety-gdzie-je-kupic-i-ile-kosztuja/#kotwica1 to aktualnie wiem kiedy i gdzie należy kupować winiety drogowe.

    OdpowiedzUsuń