piątek, 26 lipca 2013

Bałkany 2013 - cz V

24.07.2013 - środa
Rano, a w sumie już nie tak rano bo musiałam się wyspać pojechaliśmy zwiedzić Ochryd. Malownicze miasto leżące u stóp gór Galiciycza tuż nad jeziorem ochrydzkim zrobiło na nas pozytywne wrażenie i bardzo polecamy jego zwiedzanie - wszystko jest tu zadbane, czyste i pełne kwiatów. Pierwszym punktem zwiedzania była knajpa, gdzie zjedliśmy śniadanie, a ja w spokoju mogłam dokończyć relację. Problematyczne było jednak znalezienie wi-fi... po śniadaniu poszliśmy spacerkiem zobaczyć twierdzę Samuela, starożytny teatr i cerkiew św. Jana Teologa, skąd rozpościera się cudny widok na panoramę miasta, jezioro i góry. Przyjemnie było pochodzić po tych wąskich urokliwych uliczkach...mniej miłe było dokuczające słońce, które odbierało siły...warto na zwiedzanie zabrać ze sobą kostium kąpielowy- miasto ma bardzo ładną plażę. 
Cerkiew św. Jana Teologa




Widok na jezioro Ochrydzkie.
Zanim ubraliśmy się w stroje motocyklowe, zmoczyliśmy koszulki i głowy w jeziorze. Mieliśmy przed sobą ok 350 km do campingu w Grecji, trasa była bardzo męcząca, musieliśmy się często zatrzymywać, i polewać wodą, bardzo upodobaliśmy sobie zraszacze do trawy na stacjach benzynowych. Ludzie się na nas dziwnie patrzyli, ale przynajmniej było przez chwilę chłodniej. Granicę z Grecją przekroczyliśmy bez najmniejszych problemów, potem autostrada praktycznie do samego celu ( płatna, ok. 6 euro od motocykla). Camping był wymarzoną nagrodą, pełen luksus ( każdy oczywiście ma swoje kryteria, ale dla mnie cień nad namiotem, czyste oświetlone łazienki, sklepik, restauracja, piaszczysta plaża i basen to szczyt marzeń - za jedyne 9 euro od głowy). Namiot rozbiliśmy przy rodzinie z polski, która przyjęła nas z uśmiechem:-) wieczorem kolacja w restauracji (6euro za danie z mięsem!), wschodzący jaskrawo czerwony księżyc i gwiazdy - bardzo romantyczny wieczór dla naszej trójki:-) nadal było ponad 30 stopni, więc po kolacji po prostu wrzuciliśmy się do basenu...cudownie. Potem prawdziwy ciepły prysznic i można w końcu spać...

25.07.2013 - czwartek
To prawdopodobnie ostatni dzień lenia, ale przyczyna była poważna: Radek oświadczył,  że nie ma już czystych gaci i dalej nie jedzie!!...tak więc dzień zaczął się pracowicie - robimy pranie ( właściwie to ja robię), trochę się tego nazbierało i proszek szybko się skończył...Michasik nie da mi żyć...mógł zabrać 1,5 kg... no trudno, jakoś wytrzymam to wypominanie do końca życia. Potem już tylko leżaczek i książka, niestety opalenizna schodzi z nas płatami...nie da się już uratować, ale i tak jest przyjemnie:-) Nawet Radek, który oczywiście w basenie też nie chce pływać, dał się kilka razy namówić na wejście do wody (pod groźbą utopienia książki). 

Kamerka nadal działa!




Jest luksus!!!
Jest ponad 37 stopni...wysycham z wody praktycznie jak tylko z niej wyjdę...jak my jutro wsiądziemy na motocykle? Na obiad Michał sam zrobił sałatę z warzywami i mozarellą, było pysznie! Ok 19 chcieliśmy pojechać zwiedzić Saloniki....ale temperatura nadal była za wysoka 34 stopnie ( do przejechania ok 60 km)... mroczki przed oczami na samą myśl o założeniu butów...musieliśmy sobie odpuścić. Wieczór spędziliśmy na plaży oglądając gwiazdy i poławiaczy czegoś tam:-) pakowanie. ciężko nam zasnąć po całym dniu odpoczywania...

26.07.2013 - piątek
Mieliśmy wstać o wiele wcześniej, niestety dopiero o 6.30 (czasu lokalnego) udało się wyjechać. Dzisiaj musimy smerfnąć jakieś 500 km, by przybliżyć się do Istambułu. Na początku nie było aż tak gorąco, polar zdjęłam dopiero przy 32 stopniach ( nawet nie wiecie jakie miny mieli chłopcy). Zatrzymujemy się bardzo często, robimy się coraz słabsi... wyobraźcie sobie, że ubrani w kompletny strój narciarski ( buty, rękawiczki, kask i kombinezon) wchodzicie do sauny, gdzie nie ma nawet najmniejszego ruchu powietrza...o! Tak właśnie się dzisiaj podróżuje... przekraczanie granicy z Turcją było apogeum absurdu i gorąca...najpierw Radkowi ukradły Ahmedy GPS...przestraszony i zły szuka, już prawie biegnie na komisariat przeglądać monitoring...bo przecież zostawił go na motocyklu i mu zabrali... znalazłam go po 30 sekundach na bankomacie , z którego Radek korzystał wcześniej...ale dla dobra naszego małżeństwa wersja jest taka, że pewnie to ten Ahmed terrorysta go tam odłożył jak nie umiał się nim posłużyć...ehh:-)

A potem ...w jednej budce pan sprawdzał zieloną kartę...potem kolejka w słońcu...druga budka - paszport, zielona karta, dowód rejestracyjny...kolejka w słońcu...trzecia budka - kupcie wizy (15 euro od osoby na 180 dni - czas oczekiwania 20 minut - bo pan jadł obiadek), czwarta budka- stempelek na wizie, piąta budka - kontrola paszportu, zielonej karty i dowodu rejestracyjnego, potem tył zwrot - stempelek, że granicę przekraczamy dzisiaj, kolejka w słońcu, szósta budka - kontrola paszportu, dowodu rejestracyjnego i zielonej karty i już po 2 godzinach przekroczyliśmy granicę! Polewanie wodą przestało przynosić ulgę...ujechaliśmy może 30 km, musimy się zatrzymać - centrum handlowe = klimatyzacja. Zjedliśmy śmieciowe ale bezpieczne jedzenie - Burger king i ochłonęliśmy troszeczkę. Zostało jeszcze 100 km i szukamy miejsca do spania ( w Istambule mamy kolegę, który będzie nas oprowadzał. Doradził nam by nie wjeżdżać do miasta w piątek po południu, bo do niego do domu dojedziemy o 3 nad ranem - wszyscy imprezują). Jest 31 stopni - uznaliśmy to za wyraźne ochłodzenie... szukanie campingu było nieprzyjemne...w Turcji śmierdzi i jest brudno, nie mówiąc już o morzu...przynajmniej wzdłuż wybrzeża od strony Grecji... zapyziały camping przy drodze szybkiego ruchu (60 zł od głowy) - szukamy dalej...przez 20 km to samo. Znaleźliśmy mały hotelik (to komplement dla tego miejsca) za 100 zł za naszą trójkę...zostajemy....pierwsza reakcja - wszyscy na łóżka...oczy robią się ciężkie... po jakimś czasie ogarnęliśmy się...jest wi-fi i jest relacja:-)
Nasz hotel.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz