24.07.2013
- środa
Rano, a w sumie już nie tak rano bo
musiałam się wyspać pojechaliśmy zwiedzić Ochryd. Malownicze miasto leżące u
stóp gór Galiciycza tuż nad jeziorem ochrydzkim zrobiło na nas pozytywne
wrażenie i bardzo polecamy jego zwiedzanie - wszystko jest tu zadbane, czyste i
pełne kwiatów. Pierwszym punktem zwiedzania była knajpa, gdzie zjedliśmy
śniadanie, a ja w spokoju mogłam dokończyć relację. Problematyczne było jednak
znalezienie wi-fi... po śniadaniu poszliśmy spacerkiem zobaczyć twierdzę
Samuela, starożytny teatr i cerkiew św. Jana Teologa, skąd rozpościera się
cudny widok na panoramę miasta, jezioro i góry. Przyjemnie było pochodzić po
tych wąskich urokliwych uliczkach...mniej miłe było dokuczające słońce, które
odbierało siły...warto na zwiedzanie zabrać ze sobą kostium kąpielowy- miasto
ma bardzo ładną plażę.
Cerkiew św. Jana Teologa |
![]() |
Widok na jezioro Ochrydzkie. |
Zanim ubraliśmy się w stroje motocyklowe, zmoczyliśmy
koszulki i głowy w jeziorze.
Mieliśmy przed sobą ok 350 km do campingu w Grecji, trasa była bardzo męcząca,
musieliśmy się często zatrzymywać, i polewać wodą, bardzo upodobaliśmy sobie
zraszacze do trawy na stacjach benzynowych. Ludzie się na nas dziwnie patrzyli,
ale przynajmniej było przez chwilę chłodniej. Granicę z Grecją przekroczyliśmy
bez najmniejszych problemów, potem autostrada praktycznie do samego celu (
płatna, ok. 6 euro od motocykla). Camping był wymarzoną nagrodą, pełen luksus (
każdy oczywiście ma swoje kryteria, ale dla mnie cień nad namiotem, czyste
oświetlone łazienki, sklepik, restauracja, piaszczysta plaża i basen to szczyt
marzeń - za jedyne 9 euro od głowy). Namiot rozbiliśmy przy rodzinie z polski,
która przyjęła nas z uśmiechem:-) wieczorem kolacja w restauracji (6euro za
danie z mięsem!), wschodzący jaskrawo czerwony księżyc i gwiazdy - bardzo
romantyczny wieczór dla naszej trójki:-) nadal było ponad 30 stopni, więc po
kolacji po prostu wrzuciliśmy się do basenu...cudownie. Potem prawdziwy ciepły
prysznic i można w końcu spać...
25.07.2013
- czwartek
To prawdopodobnie ostatni dzień lenia, ale
przyczyna była poważna: Radek oświadczył, że nie ma już czystych gaci i dalej nie
jedzie!!...tak więc dzień zaczął się pracowicie - robimy pranie ( właściwie to
ja robię), trochę się tego nazbierało i proszek szybko się skończył...Michasik
nie da mi żyć...mógł zabrać 1,5 kg... no trudno, jakoś wytrzymam to wypominanie
do końca życia. Potem już tylko leżaczek i książka, niestety opalenizna schodzi
z nas płatami...nie da się już uratować, ale i tak jest przyjemnie:-) Nawet
Radek, który oczywiście w basenie też nie chce pływać, dał się kilka razy
namówić na wejście do wody (pod groźbą utopienia książki).
Kamerka nadal działa! |
Jest luksus!!! |
Jest ponad 37
stopni...wysycham z wody praktycznie jak tylko z niej wyjdę...jak my jutro
wsiądziemy na motocykle? Na obiad Michał sam zrobił sałatę z warzywami i
mozarellą, było pysznie! Ok 19 chcieliśmy pojechać zwiedzić Saloniki....ale
temperatura nadal była za wysoka 34 stopnie ( do przejechania ok 60 km)...
mroczki przed oczami na samą myśl o założeniu butów...musieliśmy sobie
odpuścić. Wieczór spędziliśmy na plaży oglądając gwiazdy i poławiaczy czegoś
tam:-) pakowanie. ciężko nam zasnąć po całym dniu odpoczywania...
26.07.2013
- piątek
Mieliśmy wstać o wiele wcześniej, niestety
dopiero o 6.30 (czasu lokalnego) udało się wyjechać. Dzisiaj musimy smerfnąć
jakieś 500 km, by przybliżyć się do Istambułu. Na początku nie było aż tak
gorąco, polar zdjęłam dopiero przy 32 stopniach ( nawet nie wiecie jakie miny
mieli chłopcy). Zatrzymujemy się bardzo często, robimy się coraz słabsi...
wyobraźcie sobie, że ubrani w kompletny strój narciarski ( buty, rękawiczki,
kask i kombinezon) wchodzicie do sauny, gdzie nie ma nawet najmniejszego ruchu
powietrza...o! Tak właśnie się dzisiaj podróżuje... przekraczanie granicy z Turcją
było apogeum absurdu i gorąca...najpierw Radkowi ukradły Ahmedy GPS...przestraszony
i zły szuka, już prawie biegnie na komisariat przeglądać monitoring...bo
przecież zostawił go na motocyklu i mu zabrali... znalazłam go po 30 sekundach
na bankomacie , z którego Radek korzystał wcześniej...ale dla dobra naszego
małżeństwa wersja jest taka, że pewnie to ten Ahmed terrorysta go tam odłożył
jak nie umiał się nim posłużyć...ehh:-)
A potem ...w jednej budce pan sprawdzał
zieloną kartę...potem kolejka w słońcu...druga budka - paszport, zielona karta,
dowód rejestracyjny...kolejka w słońcu...trzecia budka - kupcie wizy (15 euro
od osoby na 180 dni - czas oczekiwania 20 minut - bo pan jadł obiadek), czwarta
budka- stempelek na wizie, piąta budka - kontrola paszportu, zielonej karty i
dowodu rejestracyjnego, potem tył zwrot - stempelek, że granicę przekraczamy
dzisiaj, kolejka w słońcu, szósta budka - kontrola paszportu, dowodu
rejestracyjnego i zielonej karty i już po 2 godzinach przekroczyliśmy granicę!
Polewanie wodą przestało przynosić ulgę...ujechaliśmy może 30 km, musimy się
zatrzymać - centrum handlowe = klimatyzacja. Zjedliśmy śmieciowe ale bezpieczne
jedzenie - Burger king i ochłonęliśmy troszeczkę. Zostało jeszcze 100 km i
szukamy miejsca do spania ( w Istambule mamy kolegę, który będzie nas
oprowadzał. Doradził nam by nie wjeżdżać do miasta w piątek po południu, bo do
niego do domu dojedziemy o 3 nad ranem - wszyscy imprezują). Jest 31 stopni -
uznaliśmy to za wyraźne ochłodzenie... szukanie campingu było nieprzyjemne...w Turcji
śmierdzi i jest brudno, nie mówiąc już o morzu...przynajmniej wzdłuż wybrzeża
od strony Grecji... zapyziały camping przy drodze szybkiego ruchu (60 zł od
głowy) - szukamy dalej...przez 20 km to samo. Znaleźliśmy mały hotelik (to
komplement dla tego miejsca) za 100 zł za naszą trójkę...zostajemy....pierwsza
reakcja - wszyscy na łóżka...oczy robią się ciężkie... po jakimś czasie
ogarnęliśmy się...jest wi-fi i jest relacja:-)
Nasz hotel. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz